Recenzja filmu

Antarktyka (1983)
Koreyoshi Kurahara

Lodowa epopeja

Momentami jest niesamowicie realistyczny, ocierający się o okrucieństwo. Jednocześnie potrafi jednak w szczery i niewymuszony sposób wzruszyć.
Pies to najlepszy przyjaciel człowieka, zwykło się mawiać. I trudno z tym stwierdzeniem polemizować. Historia zna wiele przypadków, w których zwierzęta te udowadniały swoje niesamowite oddanie i przyjaźń. Są one nie tylko wiernymi towarzyszami zwykłych ludzi, wspierając ich w codziennym, szarym życiu, ale również pełnią ważne i odpowiedzialne role, wspomagając nas w ciężkiej pracy. Nic więc dziwnego, że ludzi łączy z nimi silna więź i poczucie odpowiedzialności. I świat kina potrafił docenić to braterstwo i nieraz sięgał po opowieści przedstawiające nasze relacje z czworonogami. Z reguły są to jednak filmy familijne, przeznaczone dla dzieci czy całych rodzin. W przypadku "Antarktyki" z 1983 roku mamy do czynienia z zupełnie innym przypadkiem. Obraz traktuje o prawdziwych wydarzeniach, które są jednocześnie zatrważające, smutne, jak i zarazem pocieszające oraz podnoszące na duchu.

W lutym 1958 roku jedenastoosobowa japońska ekspedycja antarktyczna kończy swój pobyt na kontynencie. Ma zostać zmieniona przez inną grupę naukowców. Jednak z uwagi na bardzo trudne warunki atmosferyczne lodołamacz, który miał ich zabrać, nie dociera do bazy. Mężczyźni muszą zatem być przetransportowani przy użyciu helikoptera. Ponieważ w maszynie nie ma wystarczająco dużo miejsca, ekipa zmuszona zostaje do pozostawienia, znajdujących się na wyposażeniu załogi, piętnastu psów zaprzęgowych rasy Sachalin Husky. Zwierzęta muszą poradzić sobie same do czasu powrotu ludzi. Ich sytuację pogarsza fakt, że są przywiązane łańcuchami, a racji żywieniowych starcza jedynie na jeden tydzień. Po jedenastu miesiącach kolejna grupa badaczy przyjeżdża do bazy z zamiarem pochowania psów. Ku ich zdziwieniu, na miejscu witają ich dwaj bracia Taro i Jiro.

Wydarzenia te odbiły się głośnym echem w Japonii. Dość powiedzieć, że oba psy, które przetrwały, można obecnie oglądać wypchane w muzeum. Doczekały się one również uwiecznienia w postaci pomnika. Film "Antarktyka" opowiadający ich historię dodatkowo pomógł umocnić mit dwóch urodzonych na Antarktydzie czworonogich braci. Wpłynęło to także na popularność rasy. Dzisiaj Sachalin Husky to rasa prawie wymarła. Obraz wywarł zatem na trwałe wpływ na japońską popkulturę, będąc wielkim hitem kinowym, dzierżącym rekord najlepiej zarabiającego filmu japońskiego aż do czasów "Księżniczki Mononoke" z 1997 roku. Był także japońskim reprezentantem podczas 34. Festiwalu Filmów w Berlinie oraz zgłoszono go jako kandydata do Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego.

Praca nad "Antarktyką" nie należała do łatwych. Przede wszystkim sporą część filmu stanowią wydarzenia z udziałem psów na lodowym kontynencie, których żaden człowiek nie był świadkiem. Reżyser Koreyoshi Kurahara musiał zatem polegać na strzępkach informacji oraz przede wszystkim na własnej wyobraźni. Twórcy musieli sami domyślić się, jak mogły przedstawiać się przypadki po opuszczeniu bazy przez ludzi. Musieli wymyślić, jakim cudem psom udało się tak długo przeżyć i w jaki sposób większa część z nich zginęła. Innym problemem było nakręcenie w miarę wiarygodny sposób polowań oraz śmierci zwierząt. Trzeba przyznać, że sceny te wyglądają bardzo realistycznie. Do tego stopnia, że widz zastanawia się, czy filmowcy rzeczywiście nie skrzywdzili jakichś stworzeń. Twórcy zapewniali, iż żaden pies, pingwin, foka czy ptak nie zostały ranne czy zabite podczas kręcenia. Dla osiągnięcia odpowiedniego efektu w scenach śmierci podawano psom lekką dawkę środków usypiających. Krew widoczna na ich futrach była sztuczna, a część niebezpiecznych ujęć nagrana była przy użyciu blue screena. Mimo tych zapewnień organizacja American Humane nie zezwoliła na umieszczenie komunikatu "No Animals Were Harmed" w napisach końcowych.

Produkcja robi spore wrażenie. Pomijając krajobrazy, które same w sobie zapierają dech w piersiach i mogą powodować uczucie przytłoczenia, główną cechą wpływającą na jego moc jest naturalizm. Jest on doprowadzony do poziomu, który graniczy z akceptowalnością. Sceny, w których psy polują bądź walczą z innymi zwierzętami, są jednak bardzo dobrze i profesjonalnie nakręcone. Biorąc pod uwagę, jak karkołomne było to zadanie, tym bardziej należą się twórcom pochwały. I chociaż fragmenty z udziałem ludzi, ich rozterki oraz przygotowania do kolejnej wyprawy nie rzucają na pewno na kolana, to jednak nie one w głównej mierze wpływają na jakość dzieła. Fascynujące jest w tej historii jak zwykłym czworonogom udało się przetrwać w tak ekstremalnych warunkach. Według ustaleń i przewidywań zwierzęta zmuszone były do polowania na pingwiny czy foki, żywiły się jednak też również własnymi ekskrementami. Ważnym elementem tworzącym atmosferę "Antarktyki" jest niezaprzeczalnie ścieżka dźwiękowa autorstwa, będącego w ówczesnym czasie w szczycie swoich możliwości, greckiego kompozytora Vangelisa. Muzyka wpływa znacząco na podniosłość filmu, współtworząc z niego epicką i przejmującą opowieść, godną polecenia nie tylko miłośnikom psów. Momentami jest niesamowicie realistyczny, ocierający się o okrucieństwo. Jednocześnie potrafi jednak w szczery i niewymuszony sposób wzruszyć.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones